Małgorzata Dorna (Wendrychowska

Małgorzata Dorna (Wendrychowska), rocznik 1954

 

Krytyk sztuki, absolwentka Filologii Polskiej UG, obecnie IV r. Filologicznych Studiów Doktoranckich (teatrologia) na Uniwersytecie Gdańskim. W perspektywie praca, poświęcona teatralizacji przestrzeni Gdańska w czasach politycznych przełomów.

Urodziłam się w rodzinie sopockich artystów, wychowałam w pracowni graficznej  ojca – Romualda Bukowskiego i w osobnym”, acz mocno rozpoetyzowanym świecie mojej matki, malarki kwiatów, estetki, zakochanej w prozie Marcela Prousta. Trzy razy wychodziłam za mąż – trzy razy lansowałam nowe nazwisko.

Być może jestem programową „skandalistką”, nie wierzę w „autorytety”, w sztuce poszukuję buntu, emocji, a nade wszystko – kontaktu z drugim człowiekiem , drugą „Personą dramatu”.

Moje postrzeganie malarstwa ukształtowała sopocka bohema lat 70. Ubiegłego stulecia, postrzeganie grafiki – Gdańska „Oficyna”, rzeźby – wyważone, eleganckie eseje Zofii Watrak, założycielki galerii „Refektarz”.

W czasach PRL – u fakt bycia „artystą” dawał poczucie absolutnej wolności, prawo do buntu i własnych przekonań. Zapewne to właśnie wtedy nauczyłam się nie oddzielać życia od sztuki, żyć sztuką, literaturą, muzyką Floydów i Uriah Heep, Yesów – dając sobie równocześnie prawo do wypowiedzi prawdziwe krytycznych, nie wolnych od autoironii i dość lekkiego, charakterystycznego dla felietonu – stylu.

Dziś wiem, że obowiązkiem krytyka jest pisać w sposób interesujący, logiczny, zrozumiały, wyrafinowany literacko, jednak bez patosu, bez taniej egzaltacji, bez owej nudnej, pseudonaukowej „otoczki”, którą tak cenią „akademicy”.

Przed laty, na łamach „Tygodnika Sopot” publikowałam cykl: Sopoccy outsiderzy. Dzisiaj dla „Autografu” piszę o artystach i zjawiskach, których obecność okazuje się znacząca, rysuje się mocną, szkicową krechą na tafli popkulturowego zwierciadła.

Na szczęście – nie wszyscy się w nim przeglądamy.

 

 

 

Małgorzata Dorna (Wendrychowska), Jacek Ojrzanowski „Homeroscopium sztuki” Właściwe dać rzeczy słowo. Krytyka artystyczna nie tylko dla studentów

„Homeroscopium sztuki”, czyli o sztuce dla każdego

Piękna, wyjątkowa książka „Homeroscopium sztuki” Właściwe dać rzeczy słowo Małgorzaty Dorny (Wendrychowskiej) i Jacka Ojrzanowskiego trafiła właśnie do rąk czytelników. Publikacja, która poddaje wnikliwej analizie współczesne nurty artystyczne malarstwa polskiego, ukazała się nakładem Wydawnictwa Media Zet.

Czytelnicy są nią zachwyceni. – Książka jest cudowna, pięknie wydana,z reprodukcjami obrazów współczesnych artystów, czyta się ją fantastycznie, to olbrzymia wiedza o sztuce podana z taką swobodą i lekkością stylu, że trudno się oderwać od tej lektury, niesamowicie uwrażliwia na sztukę – recenzują ją na gorąco.

   

Tył okładki ze skrzydełkiem, wewnętrzna część okładki ze skrzydełkiem 

Książka jest dedykowana Eduardowi Nikonorovowi, Polakowi z pochodzenia, jednemu z najwybitniejszych postsowieckich twórców malarstwa figuratywnego, zmarłemu 17 sierpnia 2019 roku w Iwano-Frankowsku (Stanisławowie) na Ukrainie.

„Homeroscopium sztuki” zawiera 22 wspaniałe, autorskie eseje pióra Małgorzaty Dorny (Wendrychowskiej) i   Jacka Ojrzanowskiego  o twórczości artystycznej artystów plastyków. Wśród nich są znani, owiani już legendą cudowni artyści: Alfred Aszkiełowicz, Stanisław Baj, Anna Bochenek, Katarzyna Gauer, Krzysztof Gliszczyński, Władysław Jackiewicz, Zofia Kawalec-Łuszczewska, Anna Lejba, Andrzej Łobodziński, Eduard Nikonorov, Tadeusz Ogrodnik, Roman Opałka, Janusz Plota, Ewa Podolak, Krzysztof Polkowski, Stanisław Sacha Stawiarski, Aleksandra Simińska, Andrzej Mikołaj Sobolewski, Andrzej Tomaszewski, a także „Młodzi Dzicy”. W książce, w dwóch kolorowych wkładkach, można podziwiać reprodukcje ich dzieł.

  

Okładka ze skrzydełkiem, wewnętrzna część okładki

Autorzy książki : Małgorzata Dorna (Wendrychowska) i Jacek Ojrzanowski to znani krytycy sztuki. „Proponowana przez nas publikacja – tak oto piszą o tej niezwykłej książce – pomyślana nie tylko jako podręcznik dla młodzieży szkół średnich i pierwszych lat studiów artystycznych, stanowi w istocie uporządkowany i przemyślany zbiór esejów, poświęconych najważniejszym zjawiskom występującym w plastyce końca XX i początków XXI stulecia. Kryteria doboru tematów wydają się być oczywiste: autorzy biorą pod uwagę nie tylko te dzieła i niekonwencjonalne realizacje (w tym także art-objects z tak zwanego „pogranicza” jak: ambalaże, collage, happening, performance, mural), które odwołują się do wartości humanistycznych, tradycji narodowych oraz charakteryzują się dbałością o walory warsztatowe, doskonałością, mistrzostwem formy. Istotna jest tu także zmiana, ewolucja spojrzenia na sztukę, której jesteśmy świadkami, owo przejście od warsztatu badacza literatury (znawcy hermeneutyki i semiotyki), warsztatu wykorzystywanego najczęściej w sferze krytyki artystycznej do rozważań na miarę „zwykłego” odbiorcy, bywalca galerii, wyposażonego co prawda w pewien aparat pojęciowy, badaczy, ale nie radzącego sobie samodzielnie z odczytaniem dzieła. Innymi słowy – celem proponowanej przez nas publikacji jest pokazanie prac konkretnego grona artystów, reprezentantów różnych kierunków i stylów oraz podjęcie prób interpretacji tych prac, pokazanych w szerszej perspektywie, kontekście kulturowym.

Autorzy dziękują Stanisławowi Kazimierzowi Romaniszynowi – miłośnikowi sztuki i edukacji artystycznej za wsparcie wydania publikacji, a także Zuzannie Przeworskiej bez zaangażowania której niniejsza książka by nie powstała.

Podziękowanie kierowane jest także do artystów plastyków oraz Galerii Sztuki za udostępnienie reprodukcji obrazów do niniejszej publikacji:

Alfreda Aszkiełowicza, Stanisława  Baja, Anny Bochenek, Katarzyny Gauer, Krzysztofa Gliszczyńskiego, Zofii Kawalec- Łuszczewskiej, Anny Lejby, Tadeusza Ogrodnika, Janusza Ploty, Krzysztofa Polkowskiego, Aleksandry Simińskiej, Andrzeja Tomaszewskiego

oraz Galerii Sztuki: 

 Pani Ewy Jackiewicz z Galerii Jackiewicz w Gdańsku – za reprodukcje obrazów Władysława Jackiewicza

Pani Carmen Tarscha z Galerii Quadrilion w Warszawie – za reprodukcje obrazów Stanisława Sacha Stawiarskiego

Atlasa Sztuki w Łodzi – za reprodukcje obrazów Romana Opałki

Pana Macieja Ojrzanowskiego – za reprodukcje obrazów Eduarda Nikonorova

BWA i UP w Pile- za reprodukcje obrazów Ewy Podolak i Andrzeja Mikołaja Sobolewskiego

 

Informacja o książce:

Homeroscopium sztuki. Właściwe dać rzeczy słowo.

Krytyka artystyczna nie tylko dla studentów

Autorzy:

Małgorzata Dorna (Wendrychowska)

Jacek Ojrzanowski

Copyright © Małgorzata Dorna (Wendrychowska), Jacek Ojrzanowski 2020

Copyright © Wydawnictwo Media Zet Zuzanna Przeworska

Wszystkie prawa zastrzeżone.

 

Redakcja –  Zuzanna Przeworska

Str. 252, w tym 36 w kolorze

 

Na okładce wykorzystano obrazy Eduarda Nikonorova.

Na pierwszych stronach okładki obraz pod tytułem „Still Life”

Na ostatnich stronach okładki obraz pod tytułem „Infante”

Projekt okładki Maciej Ojrzanowski

 

Wydanie I,  Piła, 2020

Wydawca –  Wydawnictwo Media Zet Zuzanna Przeworska

64–920 Piła, ul. Salezjańska 11/8, tel./fax /067/ 213 24 92

www.wydawnictwomediazet@wp.pl

e–mail: mediazet@wp.pl

 

Opracowanie graficzne

Oficyna Reklamowo-Edytorska DRACO-ART Piła – Renata Drozd

Druk – Drukarnia TOTEM Inowrocław

ISBN 978-83-60245-98-9

 

 

————————————–

Zamówienie

1/ Książkę można bezpośrednio zamówić – kupić u wydawcy:

możemy wysłać pocztą –
cena za 1 egz. – 25 zł +15 zł koszty przesyłki. Można tę kwotę 40 zł wpłacić
na konto wydawnictwa – proszę podać dokładny adres:
Wydawnictwo Media Zet Zuzanna Przeworska
64-920 Piła, ul. Salezjańska 11/8

Bank Pocztowy Oddział w Pile

Nr 70 1320 1351 2212 3516 2000 0001

Książkę wyślemy po wpłacie na konto

tel.668 000 335

Wydawnictwo Media Zet Zuzanna Przeworska

64–920 Piła, ul. Salezjańska 11/8

tel./fax /067/ 213 24 92

www.wydawnictwomediazet@wp.pl

e–mail: mediazet@wp.pl

  

Poniżej:

1.Biogramy autorów książki

2.Fragmenty wybranych esejów pióra Jacka Ojrzanowskiego

31.Fragment z Listu do Czytelników

4. Uwagi końcowe

5. Spis treści 

 

1.Biogramy autorów książki 

 

Małgorzata Dorna (Wendrychowska), rocznik 1954

Krytyk sztuki, absolwentka Filologii Polskiej UG, obecnie IV r. Filologicznych Studiów Doktoranckich (teatrologia) na Uniwersytecie Gdańskim. W perspektywie praca, poświęcona teatralizacji przestrzeni Gdańska w czasach politycznych przełomów.

Urodziłam się w rodzinie sopockich artystów, wychowałam w pracowni graficznej  ojca – Romualda Bukowskiego i w osobnym”, acz mocno rozpoetyzowanym świecie mojej matki, malarki kwiatów, estetki, zakochanej w prozie Marcela Prousta. Trzy razy wychodziłam za mąż – trzy razy lansowałam nowe nazwisko.

Być może jestem programową „skandalistką”, nie wierzę w „autorytety”, w sztuce poszukuję buntu, emocji, a nade wszystko – kontaktu z drugim człowiekiem , drugą „Personą dramatu”.

Moje postrzeganie malarstwa ukształtowała sopocka bohema lat 70. Ubiegłego stulecia, postrzeganie grafiki – Gdańska „Oficyna”, rzeźby – wyważone, eleganckie eseje Zofii Watrak, założycielki galerii „Refektarz”.

W czasach PRL – u fakt bycia „artystą” dawał poczucie absolutnej wolności, prawo do buntu i własnych przekonań. Zapewne to właśnie wtedy nauczyłam się nie oddzielać życia od sztuki, żyć sztuką, literaturą, muzyką Floydów i Uriah Heep, Yesów – dając sobie równocześnie prawo do wypowiedzi prawdziwe krytycznych, nie wolnych od autoironii i dość lekkiego, charakterystycznego dla felietonu – stylu.

Dziś wiem, że obowiązkiem krytyka jest pisać w sposób interesujący, logiczny, zrozumiały, wyrafinowany literacko, jednak bez patosu, bez taniej egzaltacji, bez owej nudnej, pseudonaukowej „otoczki”, którą tak cenią „akademicy”.

Przed laty, na łamach „Tygodnika Sopot” publikowałam cykl: Sopoccy outsiderzy. Dzisiaj dla „Autografu” piszę o artystach i zjawiskach, których obecność okazuje się znacząca, rysuje się mocną, szkicową krechą na tafli popkulturowego zwierciadła.

Na szczęście – nie wszyscy się w nim przeglądamy.

 

Profesor dr hab. Jacek Ojrzanowski

Profesor dr hab. Jack Ojrzanowski, pracownik naukowo-dydaktyczny Instytutu Wzornictwa Politechniki Koszalińskiej; absolwent Państwowej Wyższej Szkoły Sztuk Plastycznych w Łodzi (obecnej Akademii Sztuk Pięknych w Łodzi): Wydziału Grafiki (1977 r.) oraz Wydziału Wzornictwa Przemysłowego (1982 r.). Projektant komunikacji wizualnej i designu, ze szczególnym uwzględnieniem wzornictwa społecznego.

Były: dziekan Wydziału Wzornictwa ASP w Łodzi; dziekan Wydziału Grafiki Komputerowej Wyższej Szkoły Kupieckiej w Łodzi; Przewodniczący Rady Naukowej Instytutu Wzornictwa w Warszawie; dyrektor Instytutu Wzornictwa Politechniki Koszalińskiej; prezes Fundacji Kultury Materialnej i Fundacji Archikultura. Przewodniczący Rady Muzeum w Koszalinie.

Biegły Sądu Okręgowego w Warszawie w zakresie: grafiki.

Projektant komunikacji wizualnej i wzornictwa.

Krytyk i propagator sztuki

 

 

2.Fragmenty wybranych esejów pióra Jacka Ojrzanowskiego

 

O malarstwie Stanisława Baja (fragmenty)

„Mistrzowski wyraz tej pasji ujawnia się w stosowanej przez Baja malarskiej technice gestu, tak charakterystycznej dla malarstwa chińskiego, stanowiącego jedną z najstarszych ciągłych tradycji artystycznych na świecie. Metoda wymaga niezwykłych umiejętności manualnych i dużego doświadczenia, niezbędnego do tworzenia form powstających w wyniku szybkich pociągnięć pędzla. Swym rodowodem nawiązuje do chińskiego monochromatycznego malarstwa pejzażowego xieyi, które osiągnęło swój szczyt rozwoju w wiekach IX–XIV. Jego twórcami byli uczeni konfucjańscy, należący do intelektualnej elity kraju. To za ich sprawą narodziła się również myśl, postulująca tworzenie obrazów, które oddawały raczej stan ducha artysty w chwili tworzenia, niż czyste odwzorowanie form”

„Najczęściej namiętnością określamy stan silnego odczuwania emocji, wiążący się z intensywnością doznań, wynikających z nieodpartego uczucia do drugiej osoby. Malarstwo Baja wyraża ją w każdym kolejnym obrazie poświęconym Matce, a w szczególności rzece, Jego Rzece. Jakby uosabiała kobiece piękno stworzone do miłości. Odsłania jej zmienną, choć trwałą istotę. Odkrywa ją jak piękną acz kapryśną kobietę, co rusz przeobrażającą swoją postać. Gdy nie śpi, nigdy nie tkwi bez ruchu, nieraz galopuje. Po prostu bezruch jest dla niej czymś nienaturalnym  (nie przez przypadek sztuka to rodzaj żeński). Można by rzec, że hipnotyzujące jest „nawoływanie syren”, dobiegające znad rzeki”

„Baj nie jest w swym malarstwie dyskretny. W chwilach twórczego uniesienia ujawnia nam, ukryte przed naszymi oczami, tajemnice rzeki. Pomimo, że uczucie namiętności, w wyniku jego nasilenia, może prowadzić do utraty kontroli intelektualnej nad zachowaniem, malarz, podobnie jak Orfeusz, nie ulega tej słabości, do której (bywa) kobiety doprowadzają mężczyzn. Cóż bowiem może być bardziej upokarzającego od odkrycia, że obiekt naszego afektu nie jest go wart ? Jeśli można kochać Rzekę, która uosabia rodzinny Dom, to Baj daje wyraz tym emocjom wobec wartości, która go nigdy nie zawiodła, „właśnie jej nie fantazji, nie mitu czy jakiegoś stworzonego przez siebie obrazu”

O malarstwie Eduarda Nikonorova (fragmenty)

„W obrazie pod tytułem „Gra” Nikonorov nawiązuje bezpośrednio do „Liber super ludo scaccorum”, w którym dominikanin Iacopo da Cessole, wykorzystując figury szachowe, stworzył jeden z najciekawszych opisów średniowiecznego społeczeństwa. Nikonorov w swym dziele,   w karykaturalny sposób, pod postaciami króla i błazna, jako równorzędnych partnerów w batalii  o dominację, przedstawia konfrontacyjne starcie dwóch sił. Ofiarami w tej walce o panowanie nad światem stajemy się my. Widzimy jak z pola szachownicy, niby żołnierze ginący w boju, spadają w nicość kolejno strącane pionki. Biel i czerń kratkowanej planszy (uzupełnione w obrazie kontrastującymi z sobą czerwienią i zielenią ) symbolizują odwieczny konflikt: światła z ciemnością, dobra ze złem, yin i yang. Dają wyraz zbiorowych relacji dwóch mocy. Artysta zdaje nam się przypominać że, mimo upływu czasu, umysłowego rozwoju człowieka i humanizacji stosunków międzyludzkich ten układ zgrzebnej codzienności zakorzenił się w naszym społecznym życiu na dobre”.

„W cyklu obrazów „Miłość Brutalna” teatr Nikonorova nie jest w swej wymowie tak karykaturalnie bezwzględny chociaż, podobnie jak u Dudy Gracza, symbolicznie niejednoznaczny. Natomiast zachowuje w sobie, jak wiele dorosłych psów (przepraszam za to niestosowne kolokwialne porównanie) coś ze szczenięcego usposobienia, charakteryzującego się, nawet w niebezpiecznej zabawie, przewrotną przekorą. Do określenia zabawy używam (dosłownie i w przenośni) przymiotnika niebezpieczna, bo igraszki, stanowiące narrację cyklu obrazów Nikonorova, dotyczą całej rzeszy ludzi (populacji kobiet i mężczyzn), które mogą się poczuć, jak ta pani z galerii, dotknięte w wyjątkowym mniemaniu o swojej wyjątkowości”.

„Nikonorov, w „Brutalnej Miłości”, kryjąc się za barokowym splotem (nie zawsze prostych) malarskich fraz, jak badacz la comedia zwanej ludzką egzystencją, w humorystyczny i nieco  ironiczny  sposób rozprawia się z cielesną ułomnością człowieka – biologicznym universum życia. Jak prawdziwy pluralista traktuje obie płci (przedkładające doznania nad odczuwanie refleksji)  z równoważnym symetrycznym zrozumieniem. W książce Małgorzaty Dorny „Nikonorov’s Passion”, w rozdziale Nature, oglądamy obraz Centaurs przedstawiający, niejako z kobiecego punktu widzenia, dwa zespolone w walce na śmierć i życie folosy. Rywalizują o względy wyłaniającej się z wody powabnej Syreny. Groteskowość przedstawionej sceny wynika z wyeksponowania kontrastu zachowań bohaterów opowiadania. W grymasie morderczego bólu zniekształconym twarzom, zmagających się mitycznych stworów, Nikonorov przeciwstawia mało zainteresowaną tym, co się dzieje wokół niej, delikatną postać nimfy wodne. Symbolicznym, błogosławiącym gestem rozwartych rąk wyraża (jak gdyby) niepokój, nie tyle o to, który z nich zwycięży, bo wydaje się, że jest jej to obojętne, co raczej o to, aby w finale tego krwawego starcia „coś” dla niej zostało”.

 

O sztuce Romana Opałki (fragmenty)

„W czasie poświęconym na poobiednią kawę, posługując się jako pretekstem do nawiązania rozmowy suprematyczną kompozycją „Białe na białym” (biały kwadrat na białym tle) Kazimierza Malewicza, odważyłem się zapytać Jubilata, jak zmienią się jego „liczone obrazy” w sytuacji, gdy biel cyfr spotka się i utonie w bieli płótna, czyli gdy rozjaśnianie tła osiągnie punkt krańcowy, który artysta nazywał „bielą zupełną”. Roman Opałko, z wrodzoną sobie skromnością, wyraził wątpliwość, czy wtedy jeszcze będzie żył. Nie wykluczał jednak, że jeśli do tego dojdzie, odwróci bieg wydarzeń. Cofając niejako czas, dążyć będzie od bieli do czerni, która była tłem pierwszego obrazu cyklu („Opałka 1965/1-znak nieskończoności”). Jeśli do tego dojdzie, pomyślałem wtedy (o tym, co teraz wyznaję), cały artystyczny zapis życia Opałki, liczony milionową ilością jego Detali, stanie się modelem obrazującym teorię Wielkiego Wybuchu, po którym gdy, „nasz Wszechświat przestanie się rozszerzać, a zacznie się kurczyć, czas będzie płynął „do tyłu”.

„Wiara Romana Opałki w znaczenie twórczego geniuszu własnej sztuki oraz obawa przed jej plagiatowaniem, pobudzała wyobraźnię malarza do stworzenia takiej bariery, zabezpieczającej efekty własnej pracy przed kradzieżą, której nikt nie będzie w stanie przełamać. Opałka, w myśl Horacego, „odważył się być mądry”. Nie udało mu się z „Chronomami”, z „Fonemami” ani z „Alfabetem greckim”, których sama forma nie gwarantowała ich ochrony. Za to jego największe Dzieło – „Detale”, zaopatrzone w niespotykany dotąd zamysł, pozostały po dziś dzień nie do podrobienia. Wzorowali się na jego sztuce różni wybitni twórcy ale podobnie jak to uczynił np.  Deganit Berest, podpisując swój obraz „M4 after Roman Opalka” (Muzeum Sztuki w Tel Awiwie), umieszczali nazwisko Opałki jako inspiratora swoich prac”.

                                                                                                                                                                                                           malarstwie Młodych Dzikich (fragment)

„Męczę się w odszyfrowywaniu niedbale, by nie rzec niechlujnie, zamotanych na płótnie „Młodego Dzikiego” kształtów, w nadziei odszukania w nim jakiegoś porządku. Być może moja ironia jest lichej próby i bierze się stąd, że za dużo naoglądałem się tzw, dzieł „klasycznych”, czyli inspirujących do odczytywania zawartego w nich przekazu. Sarkazm może wynikać również z zaskoczenia, spowodowanego poczuciem nierzeczywistości wszystkiego co działo się ze mną w tym momencie. Czuję się jak małpiszon, któremu dano pilota kanałów telewizyjnych, bez możliwości ich zmiany. Może jednak coś w tym malarstwie jest, pomyślałem? Czasami intuicyjnie czuję tu i tam oznaki jakiegoś ładu. Wysiłkiem woli wyławiam fragmenty „wysp uporządkowania”. Kiedy znikają, te które układały się przed chwilą w zrozumiały korowód form, i gdy już ich nie widzę (a przecież można odszukać takie nawet w płótnach Pollocka) tłumaczę sobie, że to tylko fatamorgana. Dochodzę w końcu do wniosku, że być może w tym malarstwie nie chodzi o szyfr, ale o coś więcej. Podobno nie ważne jest czy dobrze malujesz ale to co czujesz podczas tego malowania. Biorąc sobie do serca to nieweryfikowalne dla mnie przypuszczenie rezygnuję z konfabulacji i uspokajam się, tłumacząc sobie, że każdy człowiek ma własny kod, którego, nie musi mi być dane rozszyfrować i zrozumieć. Franciszek Liszt o wszystkim co innowacyjne w muzyce mawiał, że podobnie jak nowe wino wymaga nowych butelek. W końcu nawet Biblia, biorąc pod uwagę ten czynnik ludzkiej ułomności, doczekała się wydania w języku młodzieżowej subkultury”.

 

O Sztuce Socrealizmu (fragmenty)

„Czy w Polsce twórcy socrealizmu byli wyznawcami, na jakich było stać tamte czasy? Czy w ogóle byli entuzjastami narzuconych reguł obrazowania socjalistycznej prawomyślności? Aby podjąć się odpowiedzi na tak postawione pytania, chcąc zachować chociażby pozory uczciwości, muszę odwołać się do postaw własnych i kolegów z okresu lat moich pierwszych studiów (1972-77), w Państwowej Wyższej Szkole Sztuk Plastycznych w Łodzi. Wyznam, że z zapałem, przecież nie jako zwolennicy systemu, wykonywaliśmy zlecane nam przez Studencką Spółdzielnię Pracy „Puchatek”, wszelkiego rodzaju propagandowe fuchy. Z okazji świąt państwowych, przypadających na rocznice: 1 Maja, Rewolucji Październikowej czy Wyborów albo tzw. Święta Odrodzenia Polski, obchodzone wówczas 22 lipca, malowaliśmy: gołębie pokoju, godła państwowe, portrety Lenina i przodowników pracy, uśmiechnięte dziewczyny z naręczami kwiatów, gigantyczne majowe jedynki i lipcowe dwójki”.

„Z powodu wykonywanych zleceń nie doświadczaliśmy wstydu ani wyrzutów sumienia. Do dziś ich nie odczuwam. Dlaczego? Czy dlatego, że to co robiliśmy trudno byłoby uznać za sztukę albo pracę, w której polityczną skuteczność ktokolwiek by mógł uwierzyć? Robiliśmy to przede wszystkim dla nobilitującego kontaktu z życzliwymi nauczycielami, pozwalającymi nam przy okazji zarabiać. Bez poczucia krzywdzenia kogokolwiek. Raz tylko uznano nas za sabotażystów gdy farbę naszego wiecowego gołąbka pokoju zmył deszcz. Skończyła się nam olejna i w nadziei, że nie będzie padać, machnęliśmy ptaka plakatówką. Dzięki naszemu rektorowi rozeszło się po kościach i milicja nie wyciągnęła wobec nas żadnych konsekwencji. Ale jak mawiał Jean-Jacques Rousseau „Człowiek rodzi się wolny, a ciągle tkwi w kajdanach”. Mieliśmy również i takich wykładowców, chociaż były to wyjątki, jak pan od plakatu, który w prowadzonej pracowni lubił eksploatować slogany propagujące ustrój. Za plakat do hasła „Socjalizmotrzymałem ocenę niedostateczną, ponieważ moja subtelna tęcza, jak się dowiedziałem, jako nietrwałe i przemijające zjawisko przyrodnicze, nie mogła obrazować wiecznie żywego mocarnego socjalizmu. Starszy kolega poradził sobie z tym tematem lepiej. Na jaskrawo czerwonym tle zaprojektował ogromną wykręconą stalową szynę, za którą otrzymał piątkę. Panu od plakatu, który gdzieś na partyjnych wyżynach pochwalił się „swoimi osiągnięciami” w propagowaniu klasowego ustroju, wstrzymano na pewien czas możliwość obrony pracy habilitacyjnej. Odkryto, że stalowa prowadnica, zaprojektowana przez naszego kolegę, przedstawia figurę niemożliwą w swej najczystszej postaci, skonstruowaną na wzór Trójkąta Penrose’a”.

„Artyści ci mieli świadomość siły oddziaływania aluzji. Była ona  wyrazistsza niżli wierność krzyczącej fabuły, która jak wyrzut sumienia zaburzała artystyczne doznania w odbiorze „mieszaniny rzeczy”, demonstrującej niejednokrotnie niewyobrażalne piękno fantastycznej rzeczywistości, współgrającej ze światem wyobraźni. W ich wykonaniu i w realiach tamtych czasów, to była sztuka skrywania „sztuki”  i (w miarę możliwości) emitowania tego co wpisywało się w pojęcie kultury jako wspólnoty wartości, a nie tej służącej autokreacji władzy. Gdyby porównać sztukę wizualnego obrazowania do tej definiowanej dźwiękiem „muzyka (jak mówił bohater filmu Bradleya Coopera „Narodziny gwiazdy”) to w zasadzie 12 nut w oktawie. 12 nut i kolejna oktawa. Ta sama historia opowiadana w kółko. Wiecznie, a artysta może tylko pokazywać światu jak widzi tych 12 nut. Nic więcej. ” Ekscytuje mnie to jak widzieli, w czasach panującego socrealizmu, „tych 12 nut” ci obdarzeni odwagą i talentem. Ten sam bohater filmu Coopera uważał, że talentów jest na pęczki ale coś do powiedzenia mają tylko ci którzy mówią w taki sposób, że chce ich się słuchać”.

 

 

3.Fragment z Listu do Czytelników

Przyjaciele, którym starczy cierpliwości i ochoty…

Książka ta, pisana latami, złożona z kilkudziesięciu esejów , mocno zakorzenionych w świecie pogranicza sztuki i literatury, dotyka problematyki związanej ze społecznym odbiorem dzieła plastycznego. To książka, której tematykę można odczytywać jako szereg prób, interpretacji dominujących w  kulturze współczesnej zjawisk i  nurtów – stanowi sekwencję dość subiektywnych, naznaczonych piętnem osobistego wyznania, niemal autobiograficznych narracji. Subiektywizm ten wynika z  zawodu i  pasji krytyka sztuki, który podejmując wędrówkę po galeriach i pracowniach, spotykając się z  artystami, słuchając ich wypowiedzi i  studiując uważnie programy, deklaracje, zapiski w katalogach – kieruje się najczęściej intuicją i emocją. Poznajemy bowiem obraz, rysunek, rzeźbę, grafikę w nagłym błysku świadomości, w jakimś momencie, chwili, stając „twarzą w twarz” wobec dzieła artysty i czynimy to, by (jak pragnął znakomity krytyk literatury – Jan Błoński) zobaczyć dzieło „jasno, w zachwyceniu”. Bez emocji nie ma bowiem odbioru sztuki. Bez intuicji – nie ma jej rzeczywistego poznania. By powstał tekst, między dziełem i odbiorcą (krytykiem) musi wydarzyć się coś niezwykłego, coś co sprawia, że doświadczamy magii obecności artysty, jego myśli i uczuć, jego obaw i nadziei, jego wiary w sens i efekt samego aktu, procesu tworzenia.

Zatem książka ta, wyznaczona rytmem życia jej autorów, istotą ich literackich, artystycznych i filozoficznych zainteresowań, może przywodzić na myśl proste skojarzenia z  procesem budowania, wznoszenia gmachu, którego fundamentem okazuje się to, co nieuchwytne, momentalne, ulotne. Jeżeli jednak źródłem inspiracji jest emocja – to konstrukcja architektoniczna, która w jej wyniku powstaje, posiada już zdecydowanie odmienny charakter. Tę odmienność określa tytuł i podtytuł całości – oba odnoszące się do struktury architektonicznej budynku i sugerujące dyscyplinę, logikę rozważań: „Homeroscopium sztuki – właściwe dać rzeczy słowo (krytyka artystyczna nie tylko dla studentów).

Słowo – klucz zawarte w tytule stanowi nawiązanie do nazwy niekonwencjonalnego domu jednorodzinnego „Homeroscopium House”, autorstwa Antona Garcia-Abril z Ensemble Studio, zbudowanego w miejscowości Rozas w pobliżu Madrytu.

Proponowana przez nas publikacja, pomyślana nie tylko jako podręcznik dla młodzieży szkół średnich i pierwszych lat studiów artystycznych, stanowi w istocie uporządkowany i przemyślany zbiór esejów, poświęconych najważniejszym zjawiskom, występującym w plastyce polskiej końca XX i  początków XXI stulecia. Kryteria doboru tematów wydają się być oczywiste: autorzy biorą pod uwagę tylko te dzieła i  niekonwencjonalne realizacje (w  tym także art-objects z  tak zwanego „pogranicza” jak: ambalaże, collage, happening, performance, mural), które odwołują się do wartości humanistycznych, tradycji narodowych oraz charakteryzują się dbałością o walory warsztatowe, doskonałością, mistrzostwem formy. Istotna jest tu także zmiana, ewolucja spojrzenia na sztukę, której jesteśmy świadkami, owo przejście od warsztatu badacza literatury (znawcy hermeneutyki i  semiotyki), warsztatu wykorzystywanego najczęściej w sferze krytyki artystycznej do rozważań na miarę „zwykłego” odbiorcy, bywalca galerii, wyposażonego co prawda w pewien aparat pojęciowy, badawczy, ale nieradzącego sobie samodzielnie z odczytaniem dzieła. Innymi słowy – celem proponowanej przez nas publikacji jest pokazanie prac konkretnego grona artystów, reprezentantów różnych kierunków i  stylów oraz podjęcie prób interpretacji tych prac, przedstawionych w szerszej perspektywie, kontekście kulturowym. Zastrzec tu jednak wypada, że prawdziwe dzieło „broni się” samo, tym bardziej, że w odbiorze sztuki istotna jest emocja, wrażliwość, a nade wszystko wiedza o człowieku, jego tęsknotach i potrzebach mentalnych, duchowych. Dzieło sztuki jest bowiem zaczynem dyskursu, rozmowy i samo w sobie inicjuje „akt komunikacji” artysty z odbiorcą.

Proponowana publikacja powinna (koncentrując się na walorach literackich wypowiedzi, na pięknie języka, sile i  sugestywności eseistycznej narracji) nie tylko uczyć uważnego spojrzenia na sztukę, krytycznego, samodzielnego myślenia, ale także zaproponować czytelnikom całą gamę narzędzi badawczych, począwszy od omówienia, opisu, analizy, a na reportażu z wystawy, czy zdarzeniu z pogranicza sztuk – skończywszy.

Kompozycja, struktura lub może raczej „architektura”, tej książki wiąże się i wynika logicznie z przyjętego w tytule, metaforycznego terminu „Homeroscopium”, a jej autorzy mogą śmiało powiedzieć, że czują się jak budowniczowie nowoczesnego obiektu z betonu i szkła, surowego, chropawego i dopracowanego zarazem. To obiekt, budynek mieszkalny w którym… zamieszkają marzenia. Marzenia artystów o Sztuce uniwersalnej i wielkiej, traktującej art-object jako jedyny sposób na zawarcie przymierza z odbiorcą, na nawiązanie rozmowy, podjęcie rozpoczętego przed wiekami dialogu. Marzenia krytyków, których (pozornie nieistotna, ale rzetelna, niekiedy „mrówcza”) praca powinna przyczynić się do rozbudzenia zainteresowania dziełem sztuki i biografią lub – zapisaną w obrazie, grafice, rysunku, czy rzeźbie – autobiografią artysty. To wreszcie budynek mieszkalny, w którym odnajdą swe miejsce wszelkie niespełnienia i dążenia człowieka, wszelkie nadzieje, zawahania i  obawy człowieka współczesnego, dla którego akt twórczy bywa jedyną chwilą refleksji, być może także jedyną okazją kontaktu z Duchem Wszechświata, Absolutem.

Budujemy przeto nasze „Homeroscopium” i czynimy to pełni niepokoju o ostateczny, architektoniczny i estetyczny, a tym samym moralny – efekt. Odwołując się do słynnej Platońskiej „TRIADY” (Prawda, Piękno i Dobro), pragniemy by w naszym „Homeroscopium” znaleźli przestrzeń dla siebie ci wszyscy, którym obce są „modele konsumpcji” i materialne dążenia człowieka, zanurzonego w owej „kulturze nadmiaru”, kolorowego chaosu i zgiełku, człowieka który być może nie wie jeszcze i nie czuje, że spojrzenie w głąb siebie, czy wrażliwa kontemplacja Natury, chwila ciszy – znaczą nieporównywalnie więcej niż wypełnione perfekcyjnie opakowanymi towarami aleje półek w pobliskim hipermarkecie. Budujemy „Homeroscopium” dla ludzi wrażliwych i mądrych, którzy poszukują kontaktu z drugim człowiekiem przez Sztukę i w imię Sztuki.

 Z wyrazami sympatii i szacunku dla jej przyszłych czytelników
 – autorzy i współtwórcy tej książki

 

 

4. Uwagi końcowe

Autorzy pragną, zamykając jakąś logiczną klamrą cykl swych esejów o sztuce – podkreślić, że drogi wiodące ich do napisania tej książki były odmienne. Teksty Małgorzaty Dorny (Wendrychowskiej), publikowane już wcześniej, powstawały na zamówienie konkretnych redakcji i galerii. Teksty Jacka Ojrzanowskiego zostały napisane specjalnie, z myślą o tej właśnie publikacji książkowej i  zostały zadedykowane specyficznej, wymagającej i nader krytycznej grupie adresatów: studentom kierunków artystycznych szkół wyższych i uczniom ostatnich klas liceów ogólnokształcących.

Autorzy są jednak zgodni, że łączy ich sposób spojrzenia na sztukę, potrzeba poszukiwania nowych, nieprzetartych jeszcze dróg (lub może ścieżek) interpretacji, obszarów obejmujących zagadnienia tak zwanego „pogranicza”, pogranicza: literatury, estetyki, filozofii i etyki. Nieobca jest im także wiedza z zakresu współczesnej socjologii i antropologii sztuki, a więc wiedza o kondycji współczesnego człowieka. Ich stosunek do tak szeroko, szkicowo nakreślonego tematu, do problematyki w istocie bez granic i bez ram – można by przedstawić metaforycznie jako rodzaj spojrzenia „w głąb”. Pragnąc unaocznić, zobrazować ten sposób myślenia i rodzaj wrażliwości, dominujący w ich tekstach – autorzy proponują odwołać się do stylistyki jednego z ostatnich filmów Akiro Kurosawy „Dreams”.

Oto uporządkowana sekwencja scen, układających się w autobiograficzną opowieść, zamykającą mocnym akcentem dorobek żegnającego się ze światem reżysera, opowieść zatytułowana zwyczajnie: „Sny”. Oto sale muzeum lub współczesnej galerii i młody Japończyk, który staje (jak urzeczony) przed rzędem niewielkich, malowanych pastelami kompozycji. Bohater filmu – malarz o aparycji naiwnego, wrażliwego, zamyślonego, „romantycznego” chłopca, wchodzi (metaforycznie i dosłownie) w nasyconą słońcem, charakterystycznie złocistą, przyjazną – przestrzeń, jednego z  bardziej znanych pejzaży autorstwa Van Gogha. Młodzieńca otaczają nagle falujące pola, wiejskie praczki pod rozbuchanym kolorystycznie kamiennym mostkiem, podczas gdy stada rysowanych graficznie, szkicowo wron – zrywają się do lotu ponad płaszczyzną przejrzałego zboża. Bohater spotyka, stojącego niemal tyłem do widzów – Vincenta, który przy rozstawionych sztalugach, w żółtej kurzawie rżyska, z paletą w jednej i pędzlem w drugiej dłoni (z owymi nieodłącznymi i bardzo teatralnymi atrybutami artysty) – trwa zamyślony, zapatrzony w przestrzeń, by rzucić od niechcenia kilka, pozornie nieistotnych uwag na temat dymiącej, buchającej snopami iskier, zda się pędzącej wprost na nich, pokazanej w kilku mocnych, wyrazistych kadrach – lokomotywy.

Krytyka nie szczędziła filmowi „Dreams” ironicznych, złośliwych komentarzy. Reżyserowi zarzucano zamiłowanie do zbyt prostego obrazowania, do łatwych i oczywistych skojarzeń, ale wydaje się, że publiczność wiedziała już wówczas „swoje”. Film do dzisiaj, mimo, że wszedł na ekrany w początkach lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku – stanowi inspirację nie tylko dla teoretyków i historyków sztuki, ale także dla tych wszystkich, dla których sam fakt obecności dzieła – staje się okazją do nawiązania rozmowy, pretekstem do zawarcia specyficznego porozumienia, dialogu między odbiorcą i artystą. Istotą i zaczynem owego osobistego, niekiedy intymnego kontaktu, który na gruncie teorii literatury zwykło się nazywać mianem „trójkąta autobiograficznego” – okazuje się postawa twórcy .

On to bowiem daje świadectwo „faktom”, co wydawać się może oczywiste w przypadku tak zwanej sztuki „przedstawiającej”, ale nie znaczy (jeżeli nie ulegać uproszczeniom), że faktem jest tylko to, co widać i co wyraziste, utrwalone w strukturze konkretnej pracy.

Dla malarza impresjonisty „faktem” może okazać się światło, dla ekspresjonisty – zapis gestu i  ruchu, dla surrealisty jakaś niejednoznaczna, oniryczna przestrzeń. Każdy z  nich, zapisując na płótnie fragment swej własnej artystycznej biografii, swej drogi, swych poszukiwań, przemyśleń – kreuje pojęcie „faktu” w sobie tylko właściwy, rozpoznawalny sposób.

On to także, ów (skonkretyzowany z racji przyjętej stylistyki, konwencji i artystycznej wizji, przesłania) autor – dokonuje w każdej ze swych prac, zawsze bardzo osobistego wyznania, wprowadzając odbiorcę w świat własnych doświadczeń, proponując określoną paletę barw, czy operując precyzyjnie dobraną gamą środków ekspresji, charakterystycznym znakiem graficznym, metaforą, symbolem. On to wreszcie – rzuca wyzwanie odbiorcy, temu do kogo skierowane jest dzieło, kto powinien wejść w przestrzeń artysty (podobnie jak uczynił to bohater filmowej noweli Akiro Kurosawy) i kogo obecność została przewidziana i w pewnym sensie „zakodowana”, ukryta w obrazie.

Inny bowiem krąg adresatów swych prac wyznaczy zawołany buntownik, awangardzista, oczekujący protestu lub oburzenia publiczności, inny – malarz traktujący swe dzieło na prawach estetycznego przedmiotu, a jeszcze inny – artysta, który zdecyduje się na pokazanie rozpisanego na szereg dopełniających się scen kart z pamiętnika lub notatnika, czy diariusza. Zaprosiliśmy zatem Państwa na spacer po naszym „Homeroscopium” – galerii wyobrażonej, wyśnionej, nie mającej konkretnego adresu, do miejsca nieobecnego w przestrzeni urbanistycznej, realnego, położonego gdzieś na bezdrożach, na krańcach Europy – miasta. Zaprosiliśmy na rodzaj sentymentalnej, niespiesznej wędrówki, której trasa (zazwyczaj ledwie naszkicowana, nakreślona na domniemanej mapie, tworzonej w wyobraźni) poprowadziła nas od jednej wystawy do drugiej, szlakiem utrwalonych w pamięci obrazów, rysunków i  grafik, niekiedy portretów artystów.

 

Zaprosiliśmy na wystawę, której scenariusz układał się w rodzaj bardzo osobistych, pamiętnikarskich, niepozbawionych nostalgii – narracji, w której pewną (acz nie najważniejszą) rolę odgrywały estetyczne upodobania i wybory, a nade wszystko sympatie tych, którzy zdecydowali się (pełni niepokoju o  ostateczny efekt) podzielić swymi myślami o sztuce i jej twórcach, badaczach, eksperymentatorach, performerach, artystach.

Zamiar podjęcia takiej wędrówki wydawał nam się tym bardziej naturalny, że współczesny człowiek okazuje się bardzo przywiązany do narracji lub może raczej – do snucia niekończących się opowieści. Lubi historie rozbudowane, wielowątkowe, polifoniczne i owym zamiłowaniem do imitowania realnego świata w  literaturze i  sztuce – można usprawiedliwić (nie tak odległe w czasie) zamiłowanie do czytania prozy w stylu „le roman fleuve”, powieści „rzeki” lub (znacznie bliższe nam wszystkim) przywiązanie do śledzenia losów bohaterów telewizyjnych popularnych seriali i nowel.

Opowiadanie zasłyszanych lub zapamiętanych, niekiedy przeżywanych osobiście, historii staje się także swoistym antidotum, remedium na pośpiech i bałagan naszych, jakże niepewnych – czasów. W świecie realnym wypowiadamy się bowiem w  sposób chaotyczny, nieciągły, bez dbałości o spójność i wewnętrzną logikę przekazu, bez poczucia odpowiedzialności za słowo i za podejmowane tematy i wątki. Jeszcze jednak niedawno, „zanurzony w kulturze” epok minionych – a szczególnie w postromantycznej prozie oraz w tekstach powieściowych pierwszej połowy dwudziestego wieku, kiedy to stało się modne, naturalne i  umotywowane psychologicznie snucie niekończących się, tworzących cykle, sekwencje uporządkowanych, płynnie przenikających się, naznaczonych potrzebą wyznania, autobiograficznych, zapisów doznań i zdarzeń, opowieści – człowiek czuł się bezpiecznym, spokojnym i szczęśliwym obywatelem (pojmowanego w sposób holistyczny) świata.

Wydaje się zatem, że narracja, traktowana jako opowiadanie o tym, co minione, owo spokojne „snucie opowieści” – pozwalała czytelnikowi (podążającego tropem myśli opowiadającego, narratora lub niekiedy także autora) na porządkowanie i oswajanie artystycznej, wykreowanej, jakiejś meta -realności. Jednakże podczas gdy w przypadku tekstu literackiego liczą się głównie subiektywne, intencjonalne narracje, prowadzone z  rozmysłem, tworzące pewien logiczny, przemyślany do ostatka, konstrukt – w przypadku wspomnień, takich jak zapis „podróży sentymentalnej” po pracowniach i salonach sztuki – liczy się zarówno osobowość narratora – „wędrowca”, jak i  inspiracja dostarczana za sprawą zgromadzenia w  jednym miejscu i czasie konkretnych dzieł, tworzących we wspomnieniach zwiedzającego określoną sekwencję obrazów, kompozycji, wreszcie – estetycznych i filozoficznych „zdarzeń.”

Pragnęlibyśmy, by ta książka, owo „Homeroscopium sztuki” stała się dla Państwa zarówno inspiracją, jak i  swoistym remedium. Inspiracją do snucia własnych, osobistych nacji, do podjęcia samodzielnych poszukiwań. Remedium na samotność współczesnego człowieka, zagubionego w świecie techniki i technologii, poszukującego na próżno drogi ku własnej, osobistej Arkadii.

Autorzy:  Dorna (Wendrychowska) i J. Ojrzanowski

 

 

5. Spis treści 

 

Z listu do czytelników

Biogramy

 

Małgorzata Dorna (Wendrychowska)

Alfreda Aszkiełowicza światy równoległe

 

 Jacek Ojrzanowski

Stanisław Baj. Namiętność

 

Jacek Ojrzanowski

Anna Bochenek. Bliskie spotkania trzeciego stopnia

 

Jacek Ojrzanowski

Katarzyna Gauer. Menhiry zawsze rzucają cienie

 

Małgorzata Dorna (Wendrychowska)

Krzysztof Gliszczyński. Zmagania artysty z materią, czasem i autoportretem ukrytym

 

Jacek Ojrzanowski

Władysław Jackiewicz. Wenus. Mistycyzm  nagości

 

Małgorzata Dorna (Wendrychowska)

Mistyczny stan jedności z Naturą… w „postludzkim”, ponowoczesnym świecie. Refleksje na marginesie fotogramów Zofii Kawalec–Łuszczewskiej

 

Małgorzata Dorna (Wendrychowska)

Anna Lejba. Znak, archetyp, litera, materia. Filozoficzne rozważania Anny Lejby

 

Jacek Ojrzanowski

Andrzej Łobodziński. Harmonia wyobraźni

 

Małgorzata Dorna (Wendrychowska)

„Mieć oczy psa… oczekiwań radosnych pełne… Chciałabym”. (Malarskie palimpsesty Ewy Podolak)

 

Jacek Ojrzanowski

Eduard Nikonorov. „Błazny, szaleńcy, głupcy”

 

Małgorzata Dorna (Wendrychowska)

Tadeusza Ogrodnika autoportret w rysunkach ukryty

 

Jacek Ojrzanowski

Roman Opałka. Na osi czasu

 

Małgorzata Dorna (Wendrychowska)

W laboratorium sztuki Janusza Ploty – sceny z życia artysty „osobnego”

 

Małgorzata Dorna (Wendrychowska)

Malarskie ślady Krzysztofa Polkowskiego

 

Jacek Ojrzanowski

Stanisław Sacha Stawiarski. Chwała na wysokości słońcu

 

Jacek Ojrzanowski

Aleksandra Simińska. „Nemezis”

 

Małgorzata Dorna (Wendrychowska)

Andrzeja Sobolewskiego światy osobne

 

Małgorzata Dorna (Wendrychowska)

Przeobrażenia materii w kompozycjach malarskich Andrzeja Tomaszewskiego

 

Jacek Ojrzanowski

Partibus infidelium czyli „prowincja zamieszkała przez niewiernych”.

Ewaluacja materii socrealizmu

 

Jacek Ojrzanowski

Młodzi Dzicy. Reaktywacja modelowania procesu twórczego

 

Małgorzata Dorna (Wendrychowska)

Pracownia interpretacji otwartych – w poszukiwaniu partnerów dyskursu…

 

Uwagi końcowe

Podziękowanie