Ilustracja na okładce Tadeusz Ogrodnik (rysunek)
Redakcja Zuzanna Przeworska
Wydanie I, Piła 2009
Format A 5, s. 32, oprawa miękka
ISBN 978-83-60245-21-7
Centa detaliczna 15 zł
Stanisław Chyczyński: UTKIN JAKO STAŃCZYK
Wszyscy dobrze znamy postać Stańczyka choćby z obrazów Jana Matejki. Sławiony przez wieki błazen ostatnich Jagiellonów stał się symbolem patriotycznej postawy obywatelskiej, której nieobce są sceptycyzm i obawy o losy ojczyzny. Jako uprzywilejowany krytyk, Stańczyk zapewne ostro wyśmiewał niezdrowe pomysły władców i oportunizm dworzan. Obecnie w jego ślady idzie Jerzy Utkin, poeta mieszkający w Pile. Dobitnie świadczy o tym jego najnowszy zbiorek pt. „Rozmawiaj sam ze sobą”, mieszczący zaledwie 20 wierszy satyryczno-moralizatorskich. Autor tomu „Nigdzie swój” od dawna przejawiał predylekcję do mentorskich zapędów i besztania ziomków za notoryczne wady narodowe. Niemniej dopiero teraz w pełni objawił lwi pazur rozsierdzonego i rozszalałego satyryka. O ile jednak w poprzedniej książce („Trwoga trzciny”) uprawiał głównie satyrę obyczajową, o tyle aktualnie ima się tematów społeczno-politycznych. Wprawdzie nie ujawnia swoich konkretnych sympatii partyjnych (które zważywszy na pluralizm mogą być różne), ale wyszydza i piętnuje dobrze znane przywary Polaków i bolączki naszego życia publicznego. Stąd nowe wiersze Utkina powinno się głośno czytać (do mikrofonu) w polskim parlamencie – ku przestrodze i gwoli obudzenia umysłów a sumień.
Typowego Kowalskiego czy innego Nowaka – jako przeciętnego reprezentanta tzw. elektoratu – uczeń Stańczyka przyrównuje do strusia, barana, wołu lub konia, więc do zwierząt o wiadomym znaczeniu symbolicznym. W „Autoportrecie z koniem” czytamy np.: „potulny jak perszeron nie chcesz się narażać / nic z ogiera z rumaka ani nic z pegaza // zwykły wałach stłamszony szarą codziennością / za owsem pójdziesz wszędzie jak kundel za kością”. Poeta mnoży pejoratywne porównania (perszeron, wałach, kundel etc.), a kiedy mu brakuje animalistycznych zestawień, odwołuje się do stereotypów kulturowych (błazen, marionetka, manekin, numerek statystyczny). Próbuje wszelkich odcieni i odmian ironii, od persyflażu po ewidentny sarkazm. Mnożąc lustrzane odbicia z uwzględnieniem własnej postaci („Autoportret z owcą”, „Autoportret z błaznem” etc.), zachowuje pozory kurtuazji, ale przecież jego celem nie są samooskarżenia i samokrytyka. Zatem można bez ogródek powiedzieć, że Utkin zarzuca rodakom wiele istotnych braków: samokrytycyzmu, odwagi cywilnej, niezależności myślenia, instynktu obywatelskiego, samodzielności w podejmowaniu życiowych decyzji, poczucia honoru czy choćby miłości do kraju rodzinnego. Odnośnie tej ostatniej w wierszu „Jak zagrają” pisze wprost:
rzucasz ziemię skąd ród twój i nie dbasz o mowę
obcy język wszechwładny a ojczystym słowem
gardzisz bo tak cię uczą zgadzasz się na wszystko
byle mieć święty spokój i nad pełną miską
łeb pochylić nie wiedząc co wokół się dzieje
na zawsze grzebiesz miłość wiarę i nadzieję
Rzeczywiście, polszczyzna zagrożona przez panoszące się anglicyzmy wymaga świadomej obrony (Francuzi coś o tym wiedzą!), przeto za wskazany passus należy się poecie uroczysta pochwała. Oczywiście, nie chcę przez to powiedzieć, iż za spuszczanie gromów na zakute łby polityków i wyborców należą się autorowi baty. Wręcz przeciwnie, podziwiam jego zapał oskarżycielski oraz twórczą konsekwencję. Albowiem wszystkie utwory z omawianego tomiku ułożono w dystychy ozdobione rymami. Pod tym względem dzieło Utkina kojarzyć się może – dajmy na to – z „Ulicą Mandelsztama” Rymkiewicza, czyli ze zbiorkiem bogatym w dwuwersy o względnie pokrewnej tematyce. W ogóle powstaje wrażenie jakoby literat z Piły obrał sobie za mistrza twórcę „Zachodu słońca w Milanówku”. Oto zdaje się sprawdzać możliwości, kryjące się w parzeniu wersów czy w toku przerzutniowym, osiągając kunszt wychwalany przez wielu komentatorów.
Reasumując, należy podkreślić, że jako autor „Rozmawiaj sam ze sobą” Jerzy Utkin dołączył do grona poetów (np. Ariana Nagórska, Kazimierz J. Węgrzyn, Marian S. Hermaszewski), którzy z mowy wiązanej czynią specyficzną formę publicystyki, nie stroniąc od artystycznego interwencjonizmu. Do radykalnego czarnowidztwa z „Krwotoku” pilskiemu literatowi jeszcze trochę brakuje, ale wkroczył już na wąską drogę, po której wędrowanie wymaga odwagi, determinacji i…poczucia misji. „Za słowa niepokorne” czasem trzeba słono zapłacić – zwłaszcza w okresie pozornie spokojnym i w miejscu rzekomo bezpiecznym. Jako że „zmieniają się nazwiska lecz nic się nie zmienia”…
Po Nowej Fali poszukiwanie „nowego języka” stało się szczególnym „nakazem” kolejnych roczników poetyckich. Utkin stanął okoniem w sposób spektakularny, ale trzeba przyznać, że miał też spektakularną broń: jego rymowane robótki to zaczął być haft z najwyższej półki. Od czasu do czasu pisze i drukuje zresztą wiersze białe, jakby chciał uspokoić sceptyków: spoko, tak też potrafię! Wiersz rymowany zresztą nadal „umie być” oryginalny. Jego klasyczna formuła nie zamyka (i nigdy nie zamknie) możliwości „nowego brzmienia”, „nowego piękna” – cała tajemnica tkwi w takiej konstelacji słów, brzmień i sensów, które poruszają, zachwycają, odkrywają i co tam jeszcze chcecie.
W swoim najnowszym tomiku, zatytułowanym Rozmawiaj sam ze sobą (2009), autor udowodnił to po raz kolejny; wkroczył z impetem we współczesność, to znaczy w jej etyczny i publicystyczny, a nawet polityczny wymiar. Komentuje naszą obolałą rzeczywistość, nie chowając głowy w piasek… I właśnie okazało się (albo „przypomniało się” nam), że „tradycjonalizm wersyfikacyjny” nadaje się do realizacji takiego zadania nie gorzej niż wszelkie formuły „wiersza nowoczesnego”. Utkin wręcz udowodnił, że program estetyczny Nowej Fali niepotrzebnie uzurpował sobie bezpośrednie racje „mówienia wprost”. Ależ on też w jakimś sensie uprawia tu „mówienie wprost”… Oto – dla przykładu – fragment wiersza pt. Przed lustrem: ćwicz ukłony przed lustrem nigdy nie wiadomo / kogo Pan Bóg obarczył berłem i koroną // przed kim przyjdzie ci giąć się być może już wkrótce / choć mu dupę obrobisz gdzieś w knajpie przy wódce.
I tak wers po wersie; ten tomik to rymowane felietony na najbardziej gorące polskie tematy – naszą dwulicowość, tchórzostwo, służalczość, koniunkturalizm, niesolidarność, nielojalność, swarliwość, skłócenie polityczne i światopoglądowe, ludzką małość… Tomik-zwierciadło, w którym każdy stan, od prawicy do lewicy, snadnie się przejrzeć może i sam sobie w twarz hurra-patriotyczną i bogoojczyźnianą napluć.
Tak, to wszystko brzmi bardzo mocno, osobliwie i arcyciekawie na tle pewnych teorii o korelacji tzw. prawdy i języka. Utkin wywalił kawę na ławę, walnął pięścią w stół. Odezwał się mocnym głosem w debacie o Polsce.
Tak więc dotarliśmy do sytuacji perwersyjnej: przekraczanie granic w literaturze może dokonywać się „do przodu”, w stronę awangardy, ale równie dobrze „do tyłu”, pod prąd!, w stronę tradycji. Nie może być to jednak bunt bezmyślny, on musi wynikać z programu, pomysłu, światopoglądu; musi być dojrzałą ofertą artystyczną, bo tylko takie możemy poważnie traktować.
Leszek Żuliński